wtorek, 8 grudnia 2015

Śladami Napoleona - Bitwa Trzech Cesarzy

     Wczesnym rankiem, zanim jeszcze słońce wychyliło się znad horyzontu, ruszyliśmy ku czeskiej granicy, by na własne oczy obejrzeć zwycięstwo Napoleona na polach Austerlitz!

Bitwa pod Austerlitz, François Gérard
 
      W tym roku przypadła 210 rocznica Bitwy Trzech Cesarzy, okazja przednia – grzechem było nie skorzystać. W samych liczbach, 2000 rekonstruktorów (sama rozróżniłam wśród nich Czechów, Francuzów, Włochów, Rosjan, Austriaków/Niemców i Polaków), 120 koni oraz 20 dział brało udział w tej spektakularnej inscenizacji wprawiając zgromadzony tłum w zachwyt.

      Swoją wyprawę rozpoczęliśmy na Prackim wzgórzu, gdzie dziś stoi kopiec sławiący poległych w bitwie, lecz 2 grudnia 1805 roku znajdował się sztab wojsk sprzymierzonych, austriackich i rosyjskich. Niebo spowijały szare chmury, szczelnie odgradzając nas od promieni słońca. Z tego miejsca Aleksander I spoglądał na rozległe pola, spowite ciemnością, a tylko małe złociste punkciki, będące odległym blaskiem ognia przy którym francuscy wojacy grzali dłonie, wskazywały mu obozowisko nieprzyjaciela.



     W drodze na plac boju Profesor raczył nas opowieścią. W pamięci pozostała mi historia rybnego zagłębia, jakim miały być okolice Sławkowa. Z tych stawów najdorodniejsze karpie lądowały wprost na wiedeńskie stoły. Popyt skończył się krótko po osławionej bitwie – plotka głosiła, że mięso ryb z tych okolic stało się tak smaczne, ponieważ pasły się one na zwłokach potopionych w wodzie żołnierzy.


     Czekając, piliśmy słodkie grzane wino, które wprawiło nas w przyjemny nastrój i rozgrzało ciała. Pogoda również zesłała swoje błogosławieństwa na Cesarza Francuzów, chmury rozstąpiły się i ujrzeliśmy błękit nieba, a słońce roztoczyło swój blask na polu bitwy. Obserwowaliśmy maszerujących Moskali, wyglądając wojsk Księstwa Warszawskiego.


      Bitwa rozpoczęła się niewinnie, lecz z upływem czasu i manewrami kolejnych oddziałów, huk armat i salw stawał się coraz donioślejszy. Przed nami rozgrywał się obraz, który w jakiejś maleńkiej części mógł nam przybliżyć odległe czasy. Kawalerzyści galopowali w te i wewte, a rogatywki z oddali błyskały iskrami słonecznych płomieni.

Kirasjerzy. Charakterystyczne dla tej jednostki były żelazne dwuczęściowe kirysy oraz grzywy z czarnego końskiego włosia.
Udało mi się sfotografować taką uroczą Rosjankę ;)
Moskale w polskiej niewoli.

     Bez niespodzianki, Francuzi odnieśli zwycięstwo, lecz wszyscy żołnierze radośnie przemaszerowali przed rozentuzjazmowanym tłumem. Mogliśmy pochylić głowy, przed samym Cesarzem, który przywitany owacją pozdrowił zebranych (mimo złośliwej potwarzy, jakoby tuż przed bitwą wyleciał z hukiem z końskiego siodła ;) ).

Dzielna Armia Księstwa Warszawskiego.
W roli Napoleona wystąpił Mark Schneider. Polecam odwiedzić jego stronę na facebook'u.
     Wieczorem udaliśmy się do miasta w którym odziani w mundury żołnierze, mieszali się ze zwykłymi ludźmi, jakby gdzieś niedaleko pojawiła się machina którą można podróżować w czasie. Zapach świątecznych słodkości, pieczonej szynki, wina i piwa, migotanie choinkowych lampek na jarmarcznych kramach roztoczył wokół aurę nadchodzącej świątecznej magii.
Ostatni raz podziwialiśmy starcie zbrojnych w walce o ratusz miejski. Huk armaty grzmiał potężnie odbijając się od murów pobliskich budynków, muszkiety tryskały ogniem, a w powietrze niósł się jeden okrzyk: Vive la France!.  
Ludzie wielu narodów, wspólnie i w pokoju, radowali się tym niezwykłym wieczorem.

 
     Następnego dnia zwiedziliśmy Ołomuniec, malowniczy rynek i archikatedrę wraz z pobliskim muzeum. Wciąż jeszcze nie wyparliśmy wspomnień poprzedniego dnia, gdy podziwialiśmy rzeźby, malowidła i ryciny zgromadzone przez lata w tym miejscu. Z pewnością największe wrażenie wywołała olbrzymia, kosztowanie zdobiona karoca, którą musiał kiedyś podróżować jakiś z tutejszych arcybiskupów. Zakosztowaliśmy nieco lokalnych specjałów i nim się obejrzeliśmy, mknęliśmy autostradą ku naszym domom.

Ślady Mozarta w Ołomuńcu.
Królewskie selfie - mural na jednej ze ścian kamienicy :)

piątek, 9 października 2015

Skandalistki w dobie dyrektoriatu

          Wyzwolone z okowów gorsetu, zgodnie z duchem epoki zapatrzone we wzory antyku, przesadne w swoim zamiłowaniu damy Paryża postanowiły upodobnić się do helleńskiej rzeźby. Wizerunek greckiej bogini Minerwy z tarczą (w tej roli wystąpi wachlarz) i hełmem wojownika na idealnie proporcjonalnej główce (w tej zaś kapelusz-budka), będzie ideałem strojnisi, która nie obawia się skandalu, gdy okryta jedynie w cienką draperie dzielnie maszeruje przez ulice francuskiej stolicy. To właśnie merveilleuse epoki dyrektoriatu.
Karykatura z roku 1799
           Elegantki, określane jako merveilleuse, swój wizerunek traktowały bardzo dosłownie, przywdziewając pseudoantyczne suknie à la Grecque z wysoko uniesionym stanem, przesadnie głębokim dekoltem i olbrzymim trenem. Tuniki były białe i pozbawione zdobień, udrapowane tak, by podkreślać naturalną sylwetkę ciała (noszone na nagą skórę) na wzór marmurowej rzeźby, często rozcięte z jednej strony aż do biodra. Najchętniej wykorzystywano materiały delikatne i zwiewne, indyjskie muśliny, gazy jedwabne czy lniane batysty. Oczywiście, prawdziwa francuska "Greczynka" musiała obyć się bez wierzchniego okrycia,  jedynym dopuszczalnym sposobem na walkę z chłodem był kolorowy szal kaszmirowy lub tyftykowy, tak naprawdę nie dający wystarczającej ochrony. Zgubne skutki modowej wierności odczuło wiele dam, zapadając ciężko na zdrowiu - zwykłe przeziębienie mogło doprowadzić nawet do śmierci. Groźba utraty życia nie odstraszała potencjalnych ofiar. W październiku 1798 roku dwie damy spacerowały po Polach Elizejskich okryte jedynie w opięte suknie z cienkiej gazy. Pewien krytyk zaś, zauważył, że "tym, co najlepiej odziewa kobietę, jest nagość".



          Wytworna niewiasta nie mogła obyć się bez gustownego, starożytnego dopełnienia stroju - wdzięcznej, naturalnej fryzury z loków (w tym czasie pierwszy raz w historii triumfują włosy obcięte, uczesane à la Titus), na którą nakładano wzorem antycznym diademy i opaski, czasami upięcia w towarzystwie wstążek lecz bez kapelusza. Wśród nakryć głowy największą popularnością cieszył się zaczerpnięty z mody angielskiej bonet, czyli budka z olbrzymim rondem, nie mająca czegokolwiek wspólnego ze starożytnością. 
          Choć suknie merveilleuse posiadały rękawki, wymysłem epoki dyrektoriatu i konsulatu był zwyczaj zsuwania jednego bądź obu z ramion. Na nogi, zamiast pantofli, panie zakładały sandałki, odsłaniając paluszki, każdy przyozdobiony w gustowny pierścień. Do portretu natomiast pozowały najchętniej boso, odsłaniając swe naturalne wdzięki, jak pani Récamier. 
Portret pani Récamier pędzla François Pascal Simon Gérard, 1802
         Do grona merveilleuse w pierwszym rzędzie należały damy ówczesnej śmietanki, pani Tallien, pani Récamier, pani Hamelin, panna Lange czy generałowa Bonaparte. Mimo, a może zwłaszcza, przez nobilitowaną pozycję jaką zajmowały owe panie, nie obawiały się ubierać sukni tak przejrzystych, że można było przez nie dostrzec kolor ich podwiązek. 
Madame Tallien, François Pascal Simon Gérard, 1804
 
Portret młodej kobiety w bieli pędzla Jacques-Louis David
         Męskim odpowiednikiem
merveilleuse byli eleganci zwani incroyable (nazwa pochodziła od nadużywania słowa "niesłychany" przez młodzież Paryża), którzy nosili spodnie tak ciasne, że nie można było w nich usiąść, krawaty sięgające nosa, czy fraki o wyłogach wystających poza ramiona. 
Incroyable i merveilleuse w Paryżu, Louis Leopold Boilly, 1797
           Kontrowersyjna moda nie utrzymała się zbyt długo, klimat nie służył cienkiej gazie, a epoka nieco ochłonęła po zachłyśnięciu się zdobyczami rewolucji. Gdy podczas spektaklu w Operze, na przełomie 1799 i 1800 roku, w towarzystwie Napoleona, pani Tallien oraz dwie inne damy wystąpiły w stroju nimf na łowach, w tunikach nie osłaniających kolan, nazajutrz Józefina w imieniu pierwszego konsula oznajmiła im, że "skończył się czas baśni, a rozpoczęły się rządy Historii".



środa, 30 września 2015

Debiutuję!

Szanowni Państwo!
     Oto blog! Być może wcale nie wybitny, a ponadto w mym wykonaniu zupełnie pierwszy, lecz per aspera ad astra. Zaczynamy! Ma być nieco historycznie, trochę kostiumologicznie, bardzo kobieco i nie poważnie. Czy się uda? Wkrótce się przekonamy...